Odpowiedź typu: "wiem, dopóki nie
pytasz" niewątpliwie stanowi jeden z ciekawszych fenomenów w historii
myśli europejskiej. Przyjmuje się powszechnie, że po raz pierwszy udzielił jej
w XI księdze Wyznań św. Augustyn, rozważając istotę czasu i czasowości. W
filozofii nowożytnej przyjmuje się na ogół, że odpowiedź taka staje się
prawomocna w sytuacjach, gdy musimy rozważać kwestie odnoszące się do poznania
intuitywnego. Jest więc ona na miejscu gdy pytamy: "jak smakuje
woda?", "czemu Cię to tak śmieszy?", "dlaczego uważasz, że
róża jest piękna?". Odpowiadając można pytającemu dać do spróbowania wodę
lub pokazać kwiat. Czy na podobnej zasadzie - zapytuje retorycznie Jacek Filek
- dałoby się rozstrzygnąć dylemat odpowiedzialności?
Odpowiedzialność to bardzo trudne i wcale nie
oczywiste pojęcie. Jestem głęboko przekonany, że do dziś można byłoby znaleźć
ludzi (na przykład wśród starszych mieszkańców odległych wiosek), którym nie
kojarzyłoby się ono z niczym, a których życie, nawet z naszego, "nowoczesnego"
punktu widzenia, mogłoby uchodzić za wzór cnót moralnych. Czy
"edukując" takiego "niewinnego prostaczka" w zakresie
etyki, moglibyśmy mu wyjaśnić, czym jest odpowiedzialność poprzez odwołanie się
do określonego zjawiska, na tej samej zasadzie, na jakiej istotę słodyczy da
się wyjaśnić wkładając kostkę cukru do ust?
Oczywiście nie, gdyż odpowiedzialność, przynajmniej w
takim znaczeniu, jakie nadają temu słowu wykształceni Europejczycy, nie jest
nazwą jakiegoś zjawiska, lecz tylko sposobem wyobrażania sobie pewnych procesów
zachodzących w świecie wartości moralnych. Lub może inaczej: odpowiedzialność
nie jest nazwą zjawiska koniecznego na mocy praw przyrody, lecz tylko
określeniem pewnego zachowania charakteryzującego istotę żywą, gdy zaś mówimy o
specyficznym fenomenie zwanym odpowiedzialnością moralną, istota ta musi być
równocześnie uznana za rozumną i poczytalną.
W tym kontekście dyskursywna odpowiedź na pytanie o
istotę zjawiska odpowiedzialności nie wydaje mi się nawet zbyt trudna. Kategorię
"odpowiedzialny" z powodzeniem można tu przecież zastąpić kategorią
"winny". Na płaszczyźnie myślenia potocznego zapewne z łatwością
"dogadałbym się" z owym starym wieśniakiem co do tego, iż ktoś, kto
na przykład spadając ze schodów w trakcie pierwszego w życiu ataku epilepsji
podciął komuś innemu nogi, przyprawiając go o uszkodzenie ciała, nie może być
uznany za winnego, winny będzie natomiast ktoś, kto po pijanemu spowodował
wypadek drogowy. Ten drugi mógł nie pić, pierwszy nie mógł nie dostać ataku. Prostemu
człowiekowi trudniej zapewne będzie wytłumaczyć, że nie jest winny
schizofrenik, który dopuścił się zabójstwa. Tu niestety często usłyszymy
odpowiedź "chory, nie chory, ja bym go powiesił". Postawa taka może
być jednak tłumaczona po prostu nieznajomością zjawiska lub trudnością jego
identyfikacji: rozstrzygnięcie, do jakiego stopnia chodzi o działanie
zdeterminowane chorobą, do jakiego zaś o złą wolę w przypadku chorób
psychicznych, jest przecież o wiele trudniejsze aniżeli wówczas, gdy rozważamy determinujące
nasz los przyczyny mechaniczne lub fizjologiczne.
Również zdefiniowanie kategorii odpowiedzialności w
takim znaczeniu, w jakim używa jej etyka filozoficzna, nie powinno sprawić nam
większych kłopotów, choć w sensie merytorycznym definicja taka nie wykroczy
daleko poza opisane wyżej wyjaśnienie potoczne. Mistrz definicji
filozoficznych, Rudolf Eisler, na określenie odpowiedzialności (hasło
Zurechnung, jego zdaniem synonimiczne z Verantwortlichkeit) przytacza
następującą, przynajmniej dla mnie zadowalającą, definicję: "Dające się
osądzić przypisywanie osobie czynu, jako wynikającego z jej wpływu, zwłaszcza
zaś z jej woli, zamiaru, charakteru lub usposobienia (odpowiedzialność
zewnętrzna, psychologiczna i podlegająca karze)" (Rudolf Eisler, Handwörterbuch
der Philosophie, Berlin 1922, s. 776).
Uważam, że kłopot nie polega więc na niemożności
określenia, czym jest odpowiedzialność i co jej podlega. W tym względzie
wystarczy się odwołać do uniwersalnego klucza, jakiego dostarcza Kantowska trzecia
antynomia czystego rozumu. Zgodnie z jej literą odpowiedzialności podlegałyby
działania wynikające z przyczynowości wolności, nie podlegałyby jej zaś te,
które są efektem przyczynowości determinującej. Oczywiście powyższe
rozróżnienie zawsze miało wymiar czysto ramowy: jeśli bowiem można sobie łatwo
wyobrazić oddziaływania naszego ciała na zjawiska zewnętrzne, będące wyłącznie
efektem przyczyny determinującej (jak w owym ataku epilepsji), to działań
dających się jednoznacznie zidentyfikować jako wyłącznie efekt wolnego wyboru
podmiotu wyobrazić sobie nie sposób. Z tego względu nigdy ostatecznie nie
rozstrzygnięto, w jakim sensie, gdy idzie o czyn jednostki, winna jest sama
jednostka, w jakim zaś "winne" są jej zdrowie, społeczeństwo, z którego
wyrasta, rodzina, która ją wychowała, wreszcie prawa biologii i fizyki.
W czasie, gdy Kant formułował trzecią antynomię, jedno
wszakże wydawało się jasne: oddziaływania będące efektem determinującego wpływu
czynników zewnętrznych to procesy zachodzące zgodnie z prawami przyrody,
utożsamianymi z mechaniką. Przyczynowość wolności dotyczy tu z kolei
samorzutnych oddziaływań istot żywych, wśród których należało jeszcze wyróżnić
świadome i dobro-wolne, a nie tylko samo-wolne działania istot żywych i
rozumnych.
Taki był sens słynnej sentencji z Krytyki czystego
rozumu, umieszczonej potem na grobie filozofa: "Niebo gwiaździste nade
mną, a prawo moralne we mnie." Niebo oznaczało nie tylko i nie dosłownie
nieboskłon, rozciągający się nocą nad naszymi głowami. Było ono alegorią
wszelkich zjawisk zachodzących na mocy determinującego mechanizmu praw natury -
zjawisk, za które nie jesteśmy odpowiedzialni nawet wówczas, gdy jednym z ogniw
owego determinującego łańcucha staje się nasze ciało lub nasza psychika.
Prawo moralne we mnie to z kolei najwyższa formuła
działania wolnego, ale zarazem rozumnego, identyfikowana przez Kanta z
imperatywem kategorycznym.
Filozofowie Oświecenia byli jeszcze w tej komfortowej
sytuacji, że wychodząc z założenia uniwersalności mechanicystycznego modelu
determinizmu w odniesieniu do zjawisk przyrody, determinizmowi temu
przeciwstawiali przyczynowość wolnego, rozumnego (lub bezrozumnego) działania.
To ostatnie podlegało odpowiedzialności w aspekcie prawa: moralnego, jurysdycznego
oraz politycznego (w koncepcjach Oświecenia naród stawał się także wolnym
podmiotem i również można było orzekać o jego winie).
Filozofia praktyczna, ugruntowana na modelu tworzonym
przez tę antynomię, utraciła swą aktualność już na początku dziewiętnastego
wieku. Okazało się wówczas, że zasady mechaniki nie dostarczają bynajmniej praw
wyjaśniających w sposób uniwersalny zjawiska przyrody - choćby tylko
nieożywionej. Tym samym stracił znaczenie jeden z członów antynomii - ten, w
którym mówiło się o determinizmie. W konsekwencji koncepcja przyczynowości
wolności przeciwstawiana przyczynowości mechanicznej, taka, jaką preferowała
jeszcze filozofia Oświecenia, straciła swe ontologiczne uzasadnienie. Światy
przyrody i wolności, które chyba po raz ostatni w historii ludzkiej myśli udało
się tu sprowadzić na wspólną płaszczyznę, bodaj właśnie przez antynomię, tym
razem rozeszły się definitywnie.
Sytuacja, w jakiej znalazła się współczesna filozofia
praktyczna (mam tu na myśli filozofię moralności, prawa i polityki), z pewnego
punktu widzenia mogłaby więc uchodzić za absurdalną. Z jednej strony wszelkie
nauki prawne wciąż opierają się na kryterium rozróżnienia działań wolnych i
działań zdeterminowanych, przy czym podkreśla się, że tylko te pierwsze podlegają
odpowiedzialności. Rozróżnienie tego, co wolne, od tego, co zdeterminowane, ma
jednak wymiar czysto praktyczny: określone jest przez formułki i ustalenia,
często stanowiące uogólnienie obserwacji (na przykład w medycynie, zwłaszcza w
psychiatrii). Równocześnie na płaszczyźnie czystych nauk przyrodniczych,
zwłaszcza w fizyce teoretycznej, kategoria oddziaływania determinującego w tym
sensie, jaki powszechnie akceptowano w Oświeceniu, straciła rację bytu, a
przynajmniej wymiar uniwersalności. W ten sposób na najważniejsze pytanie
filozofii praktycznej: "do którego poziomu mikrostruktury świata można
mówić wyłącznie o oddziaływaniach zdeterminowanych, a od którego już o
działaniach wolnych?" nauka współczesna nie tylko nie udziela nam w miarę
zadowalającej odpowiedzi, ale nawet nie potrafi jasno sprecyzować obszaru, na
którym powinno być ono zadane (co jeszcze w Oświeceniu było możliwe).
Powyższy stan rzeczy musiał oczywiście w sposób
znaczący odbić się na naszym sposobie rozumienia pojęcia odpowiedzialności.
Pojęcie to w dalszym ciągu zachowało swoje podstawowe, aczkolwiek bardzo
"anachroniczne" znaczenie w naukach prawnych. Anachroniczne, bo z
jednej strony uznaje się tu bezwzględną konieczność pociągania podmiotu do
odpowiedzialności za skutki działań wolnych (czyli takich, od których podmiot
mógł się powstrzymać), z drugiej zaś nie tylko nie udaje się rozstrzygnąć,
jakie jest ostateczne kryterium odróżniające działania wolne od
zdeterminowanych, ale najczęściej podkreśla się, że kryterium takiego być może
w ogóle nie da się ustalić. Współczesne prawo dla swego uzasadnienia rzadko już
poszukuje korzeni metafizycznych - ich miejsce najczęściej zajmuje argumentacja
pragmatyczna, nawiązująca do koncepcji umowy społecznej.
W dziedzinie moralności kategoria odpowiedzialności
staje się jeszcze bardziej "podejrzana". Wprowadzając ją praktycznie
musielibyśmy przyjąć jeden z dwu skrajnych modeli: albo Jaspersowską koncepcję
sytuacji granicznych, gdzie winni jesteśmy zawsze i praktycznie za wszystko,
albo Nietzscheańską deklarację aktywnego nihilizmu, w ramach której kategorię
odpowiedzialności odrzuca się w ogóle, gdyż świat wiecznego stawania się jest
"konstytutywnie niewinny".
W perspektywie filozofii prawa problem jest więc
stosunkowo prosty do rozstrzygnięcia: granice odpowiedzialności formułują
przepisy, ustalone na bazie umowy społecznej. W etyce sytuacja staje się o
wiele bardziej złożona, gdyż podmiot ma być swym własnym sędzią.
I tutaj stajemy wobec fundamentalnego pytania: czy
ktoś, komu - jak by powiedział Lévinas twarz skrzywdzonego nie przeszkadza
być podłym, może być za to odpowiedzialny?
Osobiście sądzę, że chyba jednak nie. Brak sumienia
jest dla dolegliwością do pewnego stopnia analogiczną do krótkowzroczności lub
wady serca. Jest nieszczęściem, tym tragiczniejszym, że dotyka nie tylko tego,
komu przypadło w udziale, ale również tych, z którymi ten ktoś się styka.
Pytanie o odpowiedzialność moralną w istocie
sprowadzałoby się więc do pytania: czy jesteś w stanie być swym własnym sędzią.
Jeśli tak, to wówczas zawsze jesteś odpowiedzialny sam przed sobą, zyskując
przywilej ustawicznego poczucia winy, a więc nieszczęścia. Jeśli nie, to ta
Twoja niemożność przybiera formę kalectwa - za skutki kalectwa zaś
odpowiedzialnym być nie można. Chyba że się je samemu spowodowało.
Bez względu na to, jaką przyjmiemy linię
interpretacyjną, próba ostatecznej odpowiedzi na pytanie o sens zjawiska
odpowiedzialności musi się wiązać z możliwością odpowiedzi na pytanie o istotę
zjawiska wolności. Tu natomiast, przynajmniej w perspektywie czysto
metafizycznej, sytuacja wygląda beznadziejnie.
"Czy można bezkrytycznie przystać na zastany
stereotyp myślowy, wedle którego wolność jest warunkiem
odpowiedzialności?" "Czy rzeczywiście wolność jest tu czymś
wcześniejszym, czego spełnienie umożliwia odpowiedzialność?" - zapytuje
Jacek Filek.
To oczywiście bardzo ważne pytania, zaś odpowiedź na
nie uwarunkowana jest już przez sposób ich postawienia.
W perspektywie metafizycznej, czysto dyskursywnej,
odpowiedzialność na pewno jest fenomenem wtórnym w stosunku do wolności:
działanie nie wypływające z przyczynowości wolności odpowiedzialności nie
podlega. Problem w tym, że jakkolwiek nauki teoretyczne nie dostarczają nam
ostatecznego kryterium wyróżniającego tak zwane działania wolne, to nauki
praktyczne żądają od nas, abyśmy dokładnie sprecyzowali okoliczności i
mechanizmy pociągania do odpowiedzialności. Jakie więc mamy prawo kogokolwiek
do niej pociągać, skoro nie wiemy, czy w ogóle jego działania wypływały z
przyczynowości wolności?
Tutaj odwołujemy się do rozstrzygnięcia, jeśli wolno
użyć takiej nazwy, ogólnopragmatycznego. W bardzo wielu sytuacjach potrafimy
przecież intuitywnie, mocą uogólnienia pewnych doświadczeń określić, czy jakieś
działania żywych istot podlegają możliwości wolnego wyboru, czy też nie. Wiemy
na przykład, że nie ma sensu winić kota za to, że upolował ptaka - w tym
wypadku uznajemy, iż postępowanie zwierzęcia determinował zew natury niezależny
od wyboru. Ale wiemy też, że kota można uczynić "odpowiedzialnym" za
to, iż na przykład samowolnie buszuje w szafce z jedzeniem.
Również w przypadku człowieka, jedynej znanej nam
istoty rozumnej i poczytalnej, przytoczenie a posteriori przykładów zachowań
wolnych i nie-wolnych, a więc podlegających i nie podlegających
odpowiedzialności, bardzo często nie przysparza nam żadnych trudności. Problem
w tym, że owe obserwacje a posteriori, obojętne, czy na poziomie doświadczenia
potocznego, czy - powiedzmy - badań psychologicznych, zawsze muszą odnosić się
do konkretnego przypadku. I jakkolwiek często już na pierwszy rzut oka ich
wynik jest zupełnie jednoznaczny, to przecież zdarzają się też wypadki, gdy
nawet najbardziej doświadczeni psychiatrzy nie są w stanie rozstrzygnąć, czy
jakiś czyn badanego pacjenta był efektem wolnego wyboru, czy też choroby lub
specyficznego uwarunkowania organizmu. Czy na przykład uczynki ekshibicjonisty
powodowane są popędem biologicznym, czy też stanowią efekt wolnego wyboru
uczynku sprawiającego przyjemność? Psychiatra stwierdziłby, że nie jest tu
możliwa żadna stanowcza odpowiedź i że wszystko zależy od konkretnego
przypadku.
Wydaje się, że z przytoczonych powyżej powodów należy
raczej odrzucić kategorię odpowiedzialności jako fenomenu pierwotnego. W jej
miejsce należałoby wprowadzić kategorię odpowiedzialności opartej na
praktycznym czy też intuitywnym rozpoznaniu zakresu wolności postępowania. Bez
takiego pierwotnego, chociażby nawet prowizorycznego rozpoznania, przypisywanie
jakiejkolwiek odpowiedzialności byłoby niemożliwe.
Wszystkie powyższe dywagacje w żadnym stopniu nie
odnoszą się do zagadnienia kluczowego, jakim jest ostateczne rozstrzygnięcie, w
jakiej mierze zjawiska zachodzące w świecie są efektem przejawiania się jakiejś
przyczynowości wolności samej w sobie, w jakiej zaś determinizmu. Rozwikłanie
powyższego dylematu umożliwiłoby odgórne rozstrzygnięcie całego szeregu bardzo
istotnych kwestii, w tym właśnie kwestii odpowiedzialności. Nie wydaje się
jednak, abyśmy w ogóle byli w stanie je uzyskać.
Miroslaw Żelazny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane